Akceptacja natrętnych myśli.




Tekst ten został przeze mnie napisany na forum www.zaburzeni.pl . Pomyślałam jednak, że wrzucę go w nieco skróconej i odświeżonej wersji również tutaj, ponieważ wydaje mi się on bardzo istotny. 




Więc mamy natręta X 

O akceptacji można mówić gdy:

*akceptujesz fakt pojawienia się natrętai tego, że może on się w pojawiać w przyszłości, nie przeczekujesz go, tylko godzisz się, z tym że będzie się pojawiać. Nie próbujesz coś z nim zrobić, pozbyć się go.  


*akceptujesz treść natrętai to, że nie na wszystko masz wpływ, nie na każde pytanie znasz odpowiedź, nie jesteś w stanie zapobiec każdej sytuacji, nie angażujesz się więc w treść natręta, bo rozumiesz, czym on jest (efektem przeciążenia układu nerwowego i nadania zbyt wysokiej wartości myśli) i czym nie jest (proroctwem przyszłych zdarzeń), nie angażujesz się w rozwiązywanie treści natręta np. nie upewniasz się w necie, czy masz, czy nie masz jednak psychozy, bo tak podpowiadają Ci myśli.


akceptujesz cierpienie  ifakt , że pomimo natrętnych myśli musisz robić swoje, czyli nie wycofujesz się czynności, które masz w planach, ale pomimo tych wszystkich strasznych myśli zajmujesz się swoim życiem, nie czekasz aż natręt minie, żeby zacząć działać, nie odkładasz swojego życia na później, żeby zajmować się rozmyślaniem nad tym jak się go pozbyć.


*akceptujesz upływający czas, czyli to, że nie minie Ci to od razu dlatego, że kilka razy coś przeczekałeś/aś (bo to najczęściej robimy na początku), że układ nerwowy potrzebuje czasu na regeneracje, przyjmujesz więc, że na razie tak będzie i nie rozpoczynasz dnia, od zastanawia się jak się czujesz i ile to jeszcze będzie trwać. 


I co najważniejsze, akceptacji trzeba się nauczyć. Nikt nie ma jej na starcie, bo to niemożliwe. Gdybyście mieli akceptację na dzień dobry, to nie mielibyście zaburzenia. 

Komentarze

  1. Ja mam pure OCD. Wiem już że to objaw, że te myśli to tylko śmieci które mają mnie straszyć. Doszedłem teraz do takiego etapu że one są i nie wywołują lęku ale gniew a czasem rezygnację. Czuję że stoję w miejscu od kilku miesięcy. Z drugiej strony godzę się z tym że tak już poprostu musi być i trzeba żyć.
    Najbardziej pomaga poprostu zająć się czymś a nie ciągle to rozkminiać bo każda rozkomina
    i zastanawianie się jak się tego pozbyć to karmienie nerwicy...tak mi się wydaje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze Ci się wydaję. Im mniej poświęcasz im uwagi, tym lepiej. Złość stojąca w opozycji do lęku, też bywa, czasem przydatna, pod warunkiem, że jest właściwie ukierunkowana (w zaburzenie, a nie w siebie) i że nie dasz się jej zanadto porwać.

      Usuń
  2. Kasia, kiedy przestalas się bać natrętów?co mam zrobić żeby mnie one nie paraliżowały?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To zależy. Były takie coś dość szybko "puściły", ale były też takie, których bałam się niemal do samego końca. Im bardziej uspokaja się nasz układ nerwowy, tym mniejszy lęk nam towarzyszy i wiele natrętów odchodzi w zapomnienie, ale bywają też takie, które łatwo nie odpuszczają i na nich utrzymuje się wciąż zaburzenie. Ważne w mojej ocenie jest to, by dojść do takiego momentu, gdy te natręty przestają Cię straszyć (wszystkie), bo w przeciwnym razie w gorszych momentach, będą one powracać i rozkręcać na nowo nerwicowe koło.

      Usuń
    2. No właśnie, a co w sytuacji gdy juz jakoś sobie radzę z natretami odnośnie krzywdzenia siebie lub kogoś I nie wywołują we mnie leku. Wtedy zaczynam panikować ze jak nie ma leku to pewnie to jednak prawda I qkrecam się od nowa

      Usuń
  3. Ale jak to zrobić żeby przestały mnie one straszyć? faktycznie jest kilka natrętów które ciągle utrzymują u mnie zaburzenie dzięki Katja za super bloga

    OdpowiedzUsuń
  4. Super,czekam w takim razie

    OdpowiedzUsuń
  5. Katja czekamy niecjerpliwie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziś wieczorem zrobię nagranie, gdzie odpowiem na pytania.

      Usuń

Prześlij komentarz