Moim trzecim filarem wychodzenia z zaburzenia była wyrozumiałość. Jak to rozumiem? Nazwałam to wyrozumiałością, ale chodzi mi tu o coś znacznie szerszego. O to, bym wreszcie zaczęła być łagodna i lojalna względem siebie, ale nie w nerwicowym egocentrycznym znaczeniu tego słowa. Nie na zasadzie wszystkie oczy teraz na mnie, bo mam nerwice.
Ten filar był dla mnie niezwykle trudny, bo moją naturalną postawą wobec siebie była surowość, która przejawiała się sztywną moralnością, ciągłym strofowaniem siebie, że to nie tak, tamto nie tak, ciągłym poczuciem, że muszę być w porządku wobec świata i zapominaniem, że wypadałoby być też w porządku wobec siebie. Większość mojego życia upłynęła mi na tym, by ktoś sobie czegoś złego o mnie nie pomyślał, a im bardziej się starałam, tym bardziej efekt był odwrotny i ludzie atakowali mnie pretensjami. Dziś rozumiem, że to naturalna konsekwencja mojej postawy, ale o tym innym razem.
Gdy pojawiło się u mnie zaburzenie to po początkowym szoku, pojawiała się we mnie obsesyjna potrzeba rozprawienia się z nerwicą. Każdy nerwicowiec to zna tj. od rana do wieczora w głowie jest tylko jeden temat: jak z tego wyjść, co i jak robić, co robię źle, co jeszcze mogę zrobić? I oczywiście w głowie tworzyłam misterne układanki, gdzie w totalnym lęku próbowałam rozpaczliwie tworzyć warianty moich reakcji w przypadku każdego objawu, o jakim pomyślałam. Pierwsze tygodnie zaburzenia nie upływały mi w sumie na niczym innym jak na ciągłym panikowaniu, że coś źle zrobiłam i natychmiast muszę to zmienić. Czyli robiłam dokładnie to co doprowadziło mnie do zaburzenia tj. oczekiwałam perfekcji, której nawet sama nie potrafiłam określić, bo w niepewności co chwila zmieniałam zdanie. Oczywiście postawa ta towarzyszy większości zaburzonym, ale perfekcjonistów dotyka moim zdaniem szczególnie.
O wyrozumiałości pomyślałam na samym końcu i też na samym końcu wychodzenia z zaburzenia w największym stopniu się w niej rozsmakowałam, po prostu dałam sobie wreszcie ten luz, którego nie dawałam sobie przez całe życie, żeby nie tylko mieć gorszy dzień, ale po prostu coś spieprzyć. Ot tak po prostu i traktowałam to jako część procesu naprawczego. Może wydać Wam się dziwne to, że ktoś coś musi zepsuć, żeby się naprawiło, ale dla mnie było to niezwykle terapeutyczne. Wcześniej na samą myśli, że robię coś źle dostawałam przeszywającego uczucia lęku i katastroficznych wizji, gdzie jak efekt domina jedna błędna decyzja pociąga za sobą szereg innych konsekwencji i nie da się tego zatrzymać. Tego typu lęki towarzyszyły mi od zawsze, ale w zaburzeniu przybrały wręcz paraliżujący dla mnie wymiar. W panice zaczynałam ruminować w głowie wszystko, co zrobiłam, kajając się za to, pojawiały się kompulsje, rozmaite przymusy. Panika, że jak zrobię coś źle to nigdy mi to nie minie i że jak nie będę się pilnować i kontrolować to będę błądzić latami. Nie wiedziałam wtedy, że jest wprost przeciwnie.
Pomijając już to, że pierwsze półtora roku, albo i lepiej to był jeden wielki kiepski moment, bez chwili wytchnienia, to gdy już wreszcie coś zatrybiło, to nie było tak że po tym miałam już tylko z górki. Pamiętam jak kiedyś przeczytałam na blogu Grzegorza Szaffera, że on bardzo długo miał tak, że nie miał spektakularnych upadków, ale nie miał też wzlotów. Ja w pewnym momencie miałam podobnie, można powiedzieć, że było chu..., ale stabilnie. Jednak ten brak zmian frustrował i powodował, że wyrozumiałość wisiała u mnie na włosku.
Jak już wspomniałam, z wyrozumiałością względem siebie było mi nigdy nie po drodze. Nie rozumiałam wtedy, że ta nadkontrola nie tylko zabiera mi radość życia, ale też paradoksalnie powoduje, że częściej się mylę. Od zawsze brakowało mi do siebie łagodności, co wiązało się ze wzorcem, który przekazała mi mama. I dopiero zaburzenie, spowodowało że przyjrzałam się temu, jak ja siebie tratuje, a traktuje siebie niczym robota wielozadaniowego, zaprogramowanego tak, żeby wszystkich zadowalał. Standardy i wymagania jakie, bywało że sobie stawiałam w ogóle nie uwzględniały faktu tego, że jestem tylko człowiekiem.
I dopiero, na samym końcu wychodzenia z zaburzenia pojawiła się u mnie wreszcie taka rzeczywista wyrozumiałość do tego, że te gorsze dni mogą przyjść i ja nie muszę z tym coś robić, że mogę się wkręcić na chwilę w coś i to nie powód do wszczynania paniki, że wszystko stracone. Ot zdarza się i to wszystko. Ta łagodność i spokój spowodowały, że nie wpadałam już w przerażenie, gdy po kilka fajnych dniach pojawiał się "dziwny" wieczór z jakimiś cudacznymi myślami. Rozumiałam, ale tak naprawdę rozumiałam, że mój układ nerwowy ma prawo być wciąż przeciążony i to wszystko może się jeszcze pojawiać i nie jest to nic złego. Traktując się łagodnie i z wyrozumiałością przestałam wpadać w jakieś szalone ruminację, gdy w coś się wkręciłam na chwilę, przez co to wszystko przelatywało i odchodził w sposób płynny, naturalny, bez wytwarzania dodatkowych napięć. Starałam się oczywiście trzymać pewnych zasad ( napiszę o tym przy okazji opisywania drugiego filaru, czyli wytrwałości ), ale już bez podejścia, że ja muszę, bo inaczej katastrofa. Zaczęłam więc, zabraniać sobie, zabraniać i pozwoliłam sobie błądzić, bo jest to rzeczą ludzką.
Boże wszystko o mnie ��.. Ja też mam ten zjeb### perfekcjonizm.. Też oduczam się trzymania tej kontroli, na to wszystko jest potrzeba ogromu czasu.. Mnie nerwica atakuje wyczuleniem ale wiem ze nie tylko mnie.. I tak naprawdę ta franca przybiera u wielu osób ten sam schemat.. Jak nie kijem w oko to z kopa w dupę... �� a stan stabilny huj.. Właśnie mam już od roku z większym kryzysem... Po drodze.. Ale daję radę bez leków, ciągle do przodu.. Samo rozwój.. Tak musiało być.. Mam czasem żal, wkurw.. Ale co to da.. Trzeba rozwalić mechanizm �� ale bez presji... Co u mnie też jest ciężkie.. Dziękuję za Twoje wpisy.. Jak człowiek poczyta to w końcu ma wrażenie że nie tylko on jest imbecylem��
OdpowiedzUsuńNie no, jest nas więcej ;)
UsuńZnam Cię Katja z forum-bardzo ciekawy blog,a Twoje posty nie raz ratowały mi dzień :) ja tez jestem w tym momencie-niby wiem rozumiem i robię co trzeba, a mam wrażenie ze jestem w tym samym miejscu. Odstawiłam leki w listopadzie i od tego momentu oprócz kilku spektakularnych wkrecen w objawy jest stabilnie-z zewnątrz nie widac,w głowie i ciele ciagle się dzieje. Są dni gdy odbijam te myśli, akceptuje,czasem udaje się być obok nich, sa takie ze nie mam siły.latem tydzień prześwitu,byłam w raju. Pisz proszę więcej:) gratuluje odburzania z całego serca!
OdpowiedzUsuńZ własnych doświadczeń mam takie przeświadczenie, że wszystko trwa tyle ile musi, żebyśmy podjeli pewne sprawy.Dostajemy dokładnie to co musimy dostać, zrozumienie tego "wyleczyło" mnie z myślenia, co by było gdyby. Nie ma co się zniechęcać, każdy z nas ma jakąś dłuższą lub krótszą drogę do przejścia, ale satysfakcja na jej finiszu jest ogromna. Pozdrawiam Cię serdecznie i nie trać wiary w siebie :)
UsuńDzięki! :) to jest epicka podróż, i ogromnie wymagająca ,najgorsza niepewność czy robi się dobrze. Pracuję nad tym co piszesz-akceptacją że mam też pobłądzić bo to część procesu. Bardzo to logiczne ale jak bardzo boli to ciężko stać na logicznym stanowisku. Wierzę całym sercem że efekt przyjdzie w swoim czasie,troszkę już ich widzę swoją drogą. A korzystałaś z terapii? Mogę zapytać po jakim czasie zaskoczyło i było z górki?
OdpowiedzUsuńNie korzystałam z terapii, ale dużo pracowałam sama. Po jakim czasie? Trudno powiedzieć. Chyba momentem przełomowym był moment gdy się pochorowała i jak wcześniej było źle, tak zrobiło się tragicznie. Wtedy pojawiła się u mnie świadomość, że nie muszę działać tylko właściwie, nie jest to konieczne, natomiast konieczne jest samo działanie. Ze mną było całe życie tak, posłużę się tu pewną anegdotą: Do nieba przychodzi pewien człowiek. Widząc przed sobą drzwi, a nad nimi napisy: "Drzwi do nieba" i Drzwi na wykłady niebie", kieruje się do tych drugich. Z górki nie było nigdy, ale z czasem zwiększała się pewność siebie i chyba mój poziom determinacji.
UsuńGratuluje niezłomności 😊
OdpowiedzUsuńNo z tą niezłomnością to bywało różnie, ale dziękuję :)
UsuńKatja ja chcę na siłę być we wszystkim perfekcyjny, wiem że nie potrzebnie złoszczę się na siebie że coś mi nie wychodzi w życiu.
OdpowiedzUsuńZrobię osobny wpis o perfekcjonizmie.
UsuńDziękuję, będę czekał.
UsuńCześć wam od 3 lat brałam leki "setaloft" od lipca tego roku postanowiłam że czas to odstawić ile można itp juz jestem silna.
OdpowiedzUsuńNiestety to co czuje od miesiąca mam wrażenie że doprowadzi mnie do grobu. Mam małego syna ,małżeństwo a ja nie jestem w stanie ruszyć palcem. Każdy dzień to dla mnie walka żeby wstać żeby zrobić śniadanie, ubrać się...
Jestem zalamana że to znów wróciło. Mam myśli że zachoruje na jakąś schizofremie, że zostanę sama odejdzie maz i zabierze dziecko.
Wypominanie sobie błędów z przeszłości. Tak w kółko cały dzień. Nie mogę jeść, mam gule w gardle i nie wiem jak mam się podnieść. I teraz czy to jest możliwe że nawet juz po 2 miesiącach mam taki zjazd po lekach i to się unormuje? Czy poprostu znów mnie to dziadostwo dorwało.
Okropne jest te uczucie że tak już będzie zawsze...
Hej, spokojnie myśli to nie fakty, ani przepowiednie. Masz bardzo typowe dla zaburzenia lękowego straszaki myślowe i somaty, które zapewne pojawiły się, bo odstawiłaś leki. Ciężko powiedzieć, czy się to unormuje, ale obawiam się, że nie, co nie oznacza, że zawsze tak będzie. Dzięki zrozumieniu tego co się z Tobą dzieje i pracy możesz sama w dużej mierze unormować chemię swojego mózgu. Pozdrawiam
UsuńRuminacja, myślałem, że to błąd w tekście a to coś znaczy :)
OdpowiedzUsuń