Jak uporałam się z zaburzeniem lękowym. Część 3




 

Jak uporałam się z zaburzeniem. Część 3, czyli wytrwałość. Z wytrwałością było u mnie trochę podobnie jak z wyrozumiałością tj. nie dodawało się to ze mną, a szczególnie nie dodawało się to w aktywnym stanie zagrożenia, gdy cały czas w panice szukałam nowego sposobu, bo przecież coś może nie zadziałać. Poza tym, ponieważ nic innego niż moja nerwica mnie nie interesowało dłużej niż chwilę, a czasu miałam pod dostatkiem, to całymi dniami krążyłam pomiędzy www.zaburzeni.pl, książkami, które akurat czytałam, YouTube i oczywiście nagraniami, gdzie głównym tematem była nerwica, a objawami ciężkich chorób, więc nietrudno się domyślić, że to wszystko na raz zaprawione lękiem dało mi niezły bigos w głowie i nie raz było powodem ataku paniki. 

Z perspektywy czasu za największy błąd moich początków uważam rozpaczliwe próby ogarnięcia wszystkiego na raz, które kończyły się na:100 pytań do Kasi od jej zesranego umysłu, no ale w lęku nie ma miejsca na niedopowiedzenia czy "zobaczy się później".  Jeśli czyta to ktoś, kto podobnie jak ja stara się ogarnąć od razu każdą kwestię, to nie idźcie tą drogą. Etapy, małe kroczki, po nitce do kłębka. Ja wiem, że w lęku to niemal mission impossible, ale wszystko jest possible jeśli się do tego odpowiednio nastawi i da się sobie czas. 

A ja czasu sobie dawać nie chciałam, wszystko najlepiej jakby przeszło mi już w tej chwili, albo chociaż znacząco się zmniejszyło, a tu nic nie chciało przejść, a wręcz było coraz gorzej. Im więcej presji czasu tym większy lęk, a im większy lęk, tym większa presja, żeby natychmiast coś z tym zrobić, a jednocześnie gdzieś tam w głowie paraliżujące przekonanie, że nie da się to tak hop-siup. Gdyby mnie ktoś wtedy zapytał, czy rozumiem że uspokojenie umysłu emocjonalnego, wymaga czasu, to usłyszałby "tak, tak oczywiście", a w rzeczywistości nie było żadnego tak, tak ,bo chu* wie co to będzie i czy kiedykolwiek minie. 

Jak więc to się stało, że w pewnym momencie ta wytrwałość przychodziła mi coraz łatwiej? Wytrwałości w wierze nie brakowało mi niemal nigdy, gorzej było z wytrwałością w działaniu, a jak to mówią każdy sposób jest dobry, jeśli go stosujesz. No i z tym był u mnie problem, o ile w samo wyjście z zaburzenia wierzyłam niezmiennie ( z małymi kryzysami oczywiście ), o tyle nijak nie mogłam zacząć się trzymać jakieś linii i w niej trwać. No wieczne wątpliwości, poszukiwania. Czytając pewną książkę trafiłam wreszcie na anegdotę o guru, który powiedział, że chcę żeby go otaczali "ci, którzy znaleźli", bo poszukujący będą wiecznie poszukiwać. No pomijając, że ja bym od tego guru wyleciała na kopach, to było to. Nie można wiecznie być w drodze, w poszukiwaniu, trzeba w końcu się na coś zdecydować i w miarę się tego trzymać, piszę w miarę, bo wiadomo, że życie dokonuje korekt. Postanowiłam więc trzymać się akceptacji, ignorowania, przepuszczania myśli i tego wszystkiego, co znacie z podręczników do terapii behawioralno-poznawczej czy z zaburzonych.pl. Oczywiście po przeczytaniu miliona lektur miałam już świadomość, że te lęki mają jakąś tam swoją genezę, ale doszłam do wniosku, że mój stan (wywalone w kosmos hormony stresu, anemia, problemy zdrowotne, depresja) nie pozwala mi już na grzebanie w tym wszystkim i analizowanie co i dlaczego, tylko trzeba działać i być w tym działaniu wytrwałym. 

Moim celem stało się więc uspokojenie układu nerwowego i mojego przestymulowanego mózgu. I postanowiłam być w tym wytrwała, bo już w sumie nie było innego wyjścia.  Jeśli komuś się wydaje, że jest na nerwicowym dniem, to ja pukałam tam jeszcze od spodu. Po prostu jeden wielki koszmar, więc postanowiłam zaryzykować i w końcu na coś postawić, czegoś się trzymać, choćby to mogła być brzytwa. 

Zaczęłam więc, trzymać się pewnych założeń i nie skupiać się na usilnym wypatrywaniu efektów, bo po tylu miesiącach z zaburzeniem wiedziałam już, że nie tędy droga. Od tego momentu można powiedzieć, że poszło już szybciej, nie że z górki, ale rzeczywiście po jakimś czasie tej zawziętości i wytrwałości, już bez grzebania, czy może jeszcze, by coś zmienić, zobaczyłam efekty. Nie to żeby to był już koniec, bo zaburzenie jeszcze o sobie przypominało, ale był to już czas, że coraz mocniej skupiałam się na życiu zewnętrznym, a nie na ciągłej walce z zaburzeniem. I tak pomału, bez presji, że dlaczego mi to jeszcze powraca ( wyrozumiałość ), zmierzałam do powrotu do normalności. 

Komentarze

  1. Super napisane krótko i na temat�� taka prawda wskazówek jest dużo ale każdy musi stworzyć swoją mapę wyjścia z zaburzenia. Ja świadomie wychodzę drugi rok. Żyje na dobrym poziomie. Kryzys miałam potężny w czerwcu, w momencie kiedy już myślałam że mam spokój. W kręciłam się ale też się wykręciłam�� Nie jest czasem lekko ale to wszystko jest warte swojej ceny. W końcu zaczęłam szanować siebie.. A nie innych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :) też miałam takie kryzysy, że tak to poetycko ujmę, z wydawałoby się jasnego nieba. A o zajmowaniu się każdym tylko nie sobą, to mogłabym napisać poradnik.

      Usuń
    2. Ja podobnie Katja ciągle byłem na drugim planie, tylko inne osoby z otoczenia. Wiem że muszę zająć się najpierw sobą.

      Usuń
  2. Fajnie wiedzieć że ktoś też miewał się tak samo jak ja�� i się uporał.. Jak. widać nerwica działa podobnie i na podobnych schematach �� jak sobie radziłaś z kryzysami i upadkami? Mi jest w tych momentach przykro bardzo.. Ze tyle daję i dostaje to samo.. Ale wyjścia nie ma�� Daria

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy z nas jest trochę podobny i trochę inny od reszty. W zaburzeniu jest z jednej strony mnóstwo podobnych schematów, my jako ludzie jesteśmy podobni, mamy pewne lęki uniwersalne, ale też każdy z nas przeżywa własną odmianę lęku, zabarwioną jego osobowością, historią itd. Jak radziłam sobie w kryzysach? No na początku to kiepsko, ale z czasem budowałam w sobie wyrozumiałość i przekonanie, że wszystko trwa tyle ile musi. Ja w ogóle miałam duży problem z akceptowaniem życia takim jakim jest i tego co dostaje i dopiero gdy zaczęłam pracować nad świadomością pewnych spraw, to zrozumiałam, że moje życie jest jakie jest, bo nie mogłoby być inne, bo zawsze dostajemy dokładnie to czego potrzebujemy i co musimy dostać. Jeśli zatem wciąż masz zaburzenie pomimo pracy, to znaczy, że jest jeszcze potrzeba, żeby ono było w Twoim życiu i nie ma co się obrażać czy frustrować. Druga sprawa to łagodność, a nawet humor z jakim w pewnym momencie przyjmowałam objawy, to bardzo rozluźnia, powoduje reakcje relaksacyjną, co przyśpiesza regenerację. Pozdrawiam

      Usuń
    2. Dzięki. No w momentach jak spadam na ziemię trochę boli ale otrząsam się.. Muszę pracować nad perfekcjonizmem i presją. Ciężkie to wszystko w h## ale nie pozwolę aby ta dziewczyna lekkich obyczajów zmarnowała mi życie ������

      Usuń
  3. Fajnie Katja abyś napisała jakiś wpis nt panowania nad nerwicą. Bo szlag mnie trafia jak czasem czytam wpisy że można nad tymi objawami zapanować �� można panować ake nad podejściem i to nie zawsze ��

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz