Jak uporałam się z zaburzeniem lękowym. Część 1.


 

Jak uporałam się z zaburzeniem lękowym. Część 1: wiara. 

Jak już wspomniałam uporanie się z nerwicą oparłam na trzech filarach, trzech W, czyli wiara, wytrwałość i wyrozumiałość. Oczywiście nie było tak, że na dzień dobry to sobie założyłam, prawdę powiedziawszy, to długo nie miałam żadnych założeń, ale z czasem gdy wkroczyłam już na drogę konkretnego wychodzenia z zaburzenia, to te trzy kwestie nieustanie sobie przypominałam i starałam się ich trzymać. 

A więc wiara w to, że jest to możliwe. Z tym akurat miałam mniejszy problem niż wytrwałością czy wyrozumiałością, ale bywały dni, że naprawdę ciężko mi było trzymać się myśli, że kiedykolwiek z tego wyjdę, tym bardziej że mijały dni, miesiące, w końcu miną rok, a u mnie jak było źle tak było. Myślę, że warte wspomnienia jest też to, że w moim przypadku nie było niczego co mogłoby zająć moją głowę i odciągnąć ją od tematu objawów, a potem od obsesyjnego planowania jak uporać się z nerwicą. Całe dnie w domu sama, bez pracy, zajęć, daleko od rodziny, znajomych, wszystkiego, co lubię. Co za tym miałam wręcz idealne warunki do tego, żeby się pogrążać i to też robiłam. Pogrążałam się koncertowo, były oczywiście wszelkie możliwe pomiary. Pomimo że 10 lat temu miałam podobną historię i wiedziałam już, że ciśnieniomierz to nie jest dobry pomysł, to i tak potrafiłam pół nocy co chwila sprawdzać sobie puls, bo zasnąć nie byłam w stanie. Analizy to ustawały u mnie jedynie gdy spałam, a somaty miałam ciągle. No może nie rozpisując się zanadto na temat tego, co tam się u mnie działo (zrobię o tym osobny wpis) to określe to tak, że warunki miałam wymarzone do pielęgnowania zaburzenia. Nic, po prostu nic nie zakłócało mojego pogrążania się. Ale w tym wszystkim gdzieś cały czas, pomimo że wychodzenie z zaburzenia wychodziło mi tak, że w ogóle mi nie wychodziło, to starałam się trzymać myśli że mogę, ponieważ raz, że ja autentycznie w to wierzyłam i dwa że, w chwilach zwątpienia powtarzałam sobie, że będę trzymać się mojej wiary, bo to jest dla mnie korzystniejsze niż zwątpienie (tak z racjonalnego punktu widzenia). Oczywiście nie było tak, że mój umysł emocjonalny przyjął to na zasadzie: "tak Kasiu , trzeba wierzyć, będzie dobrze". No oczywiste, że cały Boży dzień waliły mi natręty, że to mi nigdy nie minie, że moje życie jest już skończone itp To tak pięknie nie było, że raz sobie powiedziałam, że wierze i tak mi zostało, ja tej wiary bywało, że musiałam bronić jak niepodległości. 

Gdyby mnie ktoś zapytałam dzisiaj od czego zacząć, to poleciłabym zacząć od ustawienia sobie w głowie wyjścia z zaburzenia jak celu realnego i wynikającego z naszych potrzeb. Nie żadne tam marzę że kiedyś z tego wyjdę, tylko wyjdę z tego, bo mam dużo planów i celów do zrealizowania. Trzeba pamiętać o ważnej rzeczy, że my nie dostajemy to czego chcemy tylko to, czego potrzebujemy. I w co wierzymy, że jest dla nas osiągalne. Przez ostatnie kilka lat przeczytałam jakieś milion książek i nie ważne o czym czytałam, czy było to gotowaniu, czy o hormonach, każdy autor jeśli o tym wspominał, to podkreślał wagę wiary i pozytywnych przekonań. Naprawdę ważne jest, żebyś wierzył/ła że zmiana jest możliwa, bo inaczej przypieczętujesz tylko swój nerwicowy los. Nawet jak Ci totalnie nie wychodzi to nie myśl w kategoriach porażki i zwątpienia tylko tłumacz to sobie w możliwie korzystny sposób. Nie sabotuj swoich celów. I planuj, miej jak najwięcej planów, nie zamrażaj swojego życia, bo nerwica. Przeciwnie miej dużo do zrobienia, traktuj wyjście z zaburzenia jako swoją potrzebę i jako coś oczywistego, co musi się w końcu stać. Nie przesuwaj to w sferę, że może kiedyś tam Ci się uda. Jednocześnie nie próbuj za wszelką cenę dążyć do zmian i próbować na siłę wychodzić z nerwicy, bo pamiętaj, że opór zawsze wzmacnia to przeciwko czemu się opierasz. U każdego pewne etapy zmian przychodzą w innym tempie co jest zależne od wielu czynników, za najważniejszy jednak uważam odpowiedź na pytanie: czy ból zmiany jest większy niż ból życia w obecnym stanie? Jednocześnie trzeba pamiętać, że przy zaburzeniu nie robimy nic na siłę i nic z motywacji strachu, uporczywej chęci pozbycia się objawów i nieustannego przypominania sobie jak wiele z nami jest nie tak. Punktem wyjścia musi być zaakceptowanie naszego stanu ( nie w rozumieniu akceptacji od razu na starcie wszystkich objawów, tylko w rozumieniu akceptacji że doszło, do czego doszło, czyli że masz zaburzenie lękowe), a dopiero potem praca nad tym, żeby umieć trwać w tym stanie we względnym spokoju + działać z zgodnie z zasadami wychodzenia z zaburzenia.

Kolejną ważną kwestią jest nieuleganie pokusie naprawiania wszystkiego jak leci, najlepiej jak najszybciej, bo to jest po prostu nierealne, ale też nie ma co popadać w przygnębienie rozmyślając nad tym jak wiele będę musiał/a zmienić. W takich momentach warto sobie przypominać zasadę Pareta, czyli że osiemdziesiąt procent zmian jest powodowane przez dwadzieścia procent starań. 


Komentarze